Opuszczamy Las Vegas, bez fortuny, za to z mnóstwem planów.
Nasz cel to Flagstaff. Można pojecach autostrada lub historyczna drogą 66. Wybieramy oczywiścię tę drugą opcje.
Po drodze wpadamy na ośrodek wypoczynkowy przy rzece Kolorado. Muszę się jak zwykle wykąpać. Dodatkowo zadziwia system parkowania. Obok każdej wiaty jest miejscie na samochód. Amerykanie nie lubia chodzić. Woda ciepła ale kamienie śliskie. Po dwudziestu minutach i kilku bułkach z masłem orzechowym jedziemy dalej.
Wjeżdzamy na drogę 66 w Forcie Mohave. 30 mil pustkowia i trafiamy na miasto z osłami pałetającymi się po drodze.
Następne 30 mil i kolejne miasto, Kingman. Potem następne, Peach Springs. Tam też zjadamy tradycyjne tortille okolicznych Indian. Porcja może zabić. Tutaj wszystko musi być największe. W każdym miescie wystylizowany sklep z epoki. Pozatym to droga, pustkowie. Atrakcja na drodzę są zakręty. Jeden na 10-15 mil.
Czasami mijamy rowerzystów biorących udział w Race Across America. Jak sama nazwa wskazuje to wyścig od wybrzeża do wybrzeża. My w tym upale ledwo wytrzymujemy chodząć. Jak oni w tym skwerze jadą to nie wiemy.
Ostatnie miasto przed Flagstaff mijamy już praktycznie w biegu. Sciemnia się już a jutro trzeba wczesnie rano wstać.