Wielki Kanion był tylko początkiem czegoś co można by określić jako Tour de Canyons. Przez najbliższe dni najważniejszymi atrakcjami będa formacje skał w najrożniejszej postaci.
Droga do następnego kanionu to 120 mil. Zazwyczaj amerykańskie drogi są świetnie oznakowane, niestety nie tym razem. Droga przed nami jest zamknięta i musimy się cofać, zrobimy w sumie prawie 200 mil. Kanion Antylopy jest obsługiwany przez lokalnych indian, to ich prywatny teren i dyktuja warunki. Indianie nie są przyzwyczajeni do amerykańskiej diety i wszyscy są grubi. Mają jednak zmysł do interesów. Kanion najlepiej wyglada między godziną 11 a 14, wtedy też zwiedzanie kosztuje o 15 dolarów więcej.
Do kanionu dowoża nas na pace wielkiego trucka. Sam kanion to wyżłobione przez wode jaskinie. Piękna gra świateł sprawia że widok jest fenomenalny. Niestety duża ilość ludzi psuje troche odbiór. Indianie robia masówke by zgarnąć jak najwiecej dolarów. Wszedobylski piasek uszkadza zoomy w obiektywach wielu turystom. Sam kanion ma tylko 400 metrów długości i już po godzinie wracamy.
Krótka przerwa na kawe w Page. W restauracji nie rozumieja naszych intencji i wyganiaja nas do Starbucksa. Jeśli w Ameryce ktoś chce kawy to znaczy, że chce deser kawowy. Tłumaczyli się że u nich tylko zwykła kawa i odkofeinowana. Myśmy zrozumieli, że zwykłej nam nie sprzedadzą.
Kolejny punkt to Horshoe Bend. Wspaniały widok z krawędzi kanionu na rzeke Kolorado, która wyżłobiła niesamowity zakręt w skałach. Do tej pory to chyba najlepszy widok w całej podróży. Do krawędzi trzeba się doczołgać. Wiatr sprawia, że podejście wykracza poza poziom akceptowalnego ryzyka dla nas.
Zostaje jeszcze troche czasu i odpoczywamy na plaży przy okolicznym jeziorze. Tym razem kąpiemy się oboje. Nasz następny nocleg wypada w Kanab, w stanie Utah. Próba znalezienia wody ognistej kończy się niepowodzeniem. W pierwszym sklepie nie ma nic, w drugim tylko piwo. Jeśli sikacza 3,2 procenta można nazwać piwem. Wikipedia rozwiewa wszelkie wątpliwości. Mormoni, Kościół adwentystów dnia siódmego ma w Utah większość. No więc alkohol sprzedaje się tylko w licencjonowanych państwowych sklepach, tylko do pierwszej w nocy. Kupujemy więc dwie puszki ‚piwa’, oczywiście prosza nas o dowód osobisty. Wracając do hotelu mijamy dwa sklepy z bronią.
tam jest cudownie
widać urlop jak na razie udany, trzymam kciuki za kolejne etapy podróży